niedziela, 28 kwietnia 2013

Indyjskie wesele

Udało nam się w końcu zobaczyć tradycyjne indyjskie wesele. Zostaliśmy zaproszeni do Allahabadu na ślub naszego znajomego - młodego naukowca mieszkającego w Delhi. Małżeństwo jak większość w Indiach aranżowane przez rodziny. Państwo młodzi zostali dobrani pod względem: pochodzenia z odpowiedniej kasty, wykształcenia (oboje z doktoratem), statusu społecznego, astrologicznym! (bardzo istotne). No i poza tym dobry chłopak był na wydaniu i dobra dziewczyna również. Rodziny spotykały się i dogadywały szczegóły a przyszli małżonkowie spotkali się około 5 razy i uznali.... że chcą razem zacząć nowe życie i ich rodziny dokonały dobrego wyboru.

Nie wiedzielismy do końca czego się spodziewać, jak ubrać i zachować a wcześniejsze "dochodzenie" wśród znajomych nie w pełni się sprawdziło:-)
W końcu w różnych częściach Indii tradycje są inne.
Uczestniczyliśmy tylko jedną noc w zaślubinach, które trwają kilka dni - a to i tak uproszczona wersja dostosowana do współczesnych czasów. Wielość rytuałów i poszczególne etapy zastały skrócone np. czas kiedy oboje nie wychodzą z domów nasmarowani kurkumą - na znak oczyszczenia przed ślubem. Jako goście Pana Młodego zaczęliśmy wieczór od pochodu jego rodziny i znajomych wśród latarni niesionych oraz ciągniętych przy mocnych rytmach muzyki ze specjalnego wozu pomieszanych z orkiestrą. Goście tańczyli po drodze a w upalną noc wymaga to nie lada kondycji. Pochód zmierzał do miejsca w którym miała odbyć się seria rytuałów, wesele - nie przypominające w niczym zachodniego. Nie byliśmy też w stanie przewidzieć co będzie się działo za chwilę:-)



 Po długich etapach spędzonych w osobnych grupach gości, specjalnej pudży odprawionej nad przyszłym małżonkiem, Pan Młody i Panna Młoda spotkali się na scenie gdzie wymienili się wieńcami kwiatów. Następnie wszyscy robili sobie z nimi zdjęcia co trwało trochę wziąwszy pod uwagę ilość zaproszonych. Po czym udali się na kolację a my posadzeni zostaliśmy z Parą Młodą przy stole i dobrze pilnowani żeby niczego nam na talerzu nie brakowało:-) Właściwie wkrótce potem część gości pożegnała się i wyszła więc myśleliśmy że uroczystość i zabawa dobiegają końca. O jak bardzo się myliliśmy:-) Udaliśmy się na przerwę z dozwoloną drzemką, przebraniem się itp. Znowu towarzyszyliśmy Panu Młodemu, który zmienił strój na lżejszy i powróciliśmy na miejsce weselne wiedząc że będzie jeszcze jakiś rytuał z ogniem. Nie wiedzieliśmy tylko że będzie on trwał... kilka godzin i że to najważniejsza część zaślubin i dla nas też najciekawsza.





 Przy recytowanych przez bramina słowach Upaniszady wzywającego planety, bogów i wszelkie siły dla dobra pary odbywały się złożone rytuały w otoczeniu rodzin. Przekazywanie symboliczne Panny Młodej z jednej rodziny do drugiej było bardzo wzruszające. Ojciec podtrzymywał jej rękę, którą trzymał Pan Młody, mama wspierała. Najstarszy brat polewał wodą muszlę położoną w dłoniach Pary Młodej. Jak się dowiedzieliśmy nigdy później wg tradycji brat nie może dotknąć siostry.
Członkowie rodzin, którzy wcześniej pościli aby się przygotować do tego, obmyli stopy Młodej Parze. Było też chodzenie siedem razy wokół ognia i wiele innych czynności przy użyciu olejków, kadzideł, pożywienia, pieniędzy. Niemal każdy z krewnych miał swoją rolę i to ich wsparcie było wspaniałe.

Około 4 nad ranem - podobno szczęśliwej godzinie zakończyła się uroczystość i żona miała udać się już do domu męża po raz pierwszy.
Następnego dnia spotkaliśmy świeżo- poślubionego uśmiechniętego choć zmęczonego po kilku dniach tak intensywnych. Zapytaliśmy jak się czuje czy jest szczęśliwy? Był bardzo zadowolony, spokojny i mówił nam jak bardzo chwali sobie tę tradycję. Wymienił nam też wiele zalet aranżowanego małżeństwa, które jak twierdzi jest absolutnie w zgodzie z wolą młodych i jest tak pomyślane żeby szczęśliwie weszli na nową drogę.
Nie mogłam tylko wydobyć z niego czy jest podekscytowany tą zmianą w życiu. Myślę że w tej tradycji nie tak ważne są emocje co bardziej racjonalne nastawienie i poczucie że to dobry czas, dobra osoba wybrana przez wspierającą rodzinę.

Młodzi małżonkowie zamieszkają sami w Delhi, gdzie rozwijać będą swoją naukową karierę a nie tradycyjnie z rodziną męża.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Sesja zdjęciowa Nah-nu w Indiach

To był bardzo intensywny i zabawny dzień. Pomagaliśmy naszym gościom w poszukiwaniu plenerów do sesji zdjęciowej nowej kolekcji ubrań zaprojektowanych przez Kasię. Wybraliśmy się najpierw na Dili Hut - przyjemny targ z  rękodziełem z całych Indii. Ubrane w sukienki Nah-nu przechadzałyśmy się między stoiskami i udawałyśmy, że coś kupujemy, Łukasz robił zdjęcia a Pat odciągał sprzedawców pytając ich o jakieś odległe przedmioty żeby nie wchodzili w kadr:-) Następnie pojechaliśmy do Lodi Garden - najpiękniejszego parku w Delhi i goniliśmy światło zachodzącego słońca. Akcja była efektowna i efektywna. Kasia przebierała się zręcznie w niełatwych warunkach, Łukasz tylko zmieniał obiektywy a Pat pokazywał kolejne dobre miejsca i rozśmieszał modelkę. Ubiory prezentowały się świetnie na tle zabytkowych monumentów, niezwykłych drzew. To część sesji, którą Kasia i Łukasz realizowali w podróży przez Azję. Można ją zobaczyć na stronie: http://www.nah-nu.com/index.php?id=199





czwartek, 18 kwietnia 2013

Multi-Kulti


Jednym z głównych bogactw Indii jest ich religijna różnorodność, wieloetniczny i wielokulturowy charakter. Cieszy mnie widok kobiet w sari, panów w turbanach, ciemniejszych twarzy osób z południa czy skośne oczy imigrantów z północnego-wschodu. Konstytucja Indii uznaje 22 języki za urzędowe, a liczba używanych dialektów przekracza tysiąc. Język malajalam z Kerali należący do rodziny języków drawidyjskich ma więcej wspólnego z językiem w Malezji czy Singapurze, niż z hindi na pólnocy kraju.

Pudża w świątyni Śiwy
Śpiewy w świątyni Wisznu
Oprócz 80% wyznawców hinduizmu, w Indiach mieszka ok 180 milionów muzułmanów, ponad 20 milionów sikhów i chrześcijan, znaczące mniejszości buddystów, dżinistów, zoroastrian i bahaitów razem z dużą populacją tradycyjnych plemion wyznajacych różne formy animizmu. Tylko w naszej małej dzielnicy można wybrać się do jednej z kilku świątyń hindusitycznych, sikhijskiej gurudwary, meczetu, kościoła katolickiego czy świątyni dżinijskiej. Poranny azan (muzułmańskie wezwanie na modlitwę) przeplata się z dzwonkami budzącymi hinduskich bogów; śpiewy dobiegają z gurudwary. Różne zasady dotyczące jedzenia potrafią skomplikować przygotowanie wspólnej kolacji dla znajomych. Religia jest ważna. Często jednym z pierwszych pytań, jakie usłyszysz będzie: jakie jest Twoje wyznanie.

Bahaistyczna Świątynia Lotosu w Delhi

Meczet Fathapur w Old Delhi

Wnętrze świątyni dżinijskiej w Delhi
Wejście do gurudwary w Delhi
Sam hinduizm jest tak wewnętrznie różnorodny i podzielony, że stanowi świat sam w sobie. Mówi się, że w Indiach mieszka 360 milionów bogów i pewnie tyle jest też odmian hinduizmu. Obok wyznawców Wisznu czy Śiwy, są czciciele Kriszny czy Śakti (żeńskiej mocy); jedni poszukują drogi do boga przez rytuały (pudże), inni przez pobożność (bhakti), inni przez wiedze (dżniana) lub wewnętrzne praktyki (joga, tantra). W hinduizmie nie ma żadnego papieża i pojęcia ortodoksji co daje pole do ciągłego ewoluowania i zmian. Każdy guru majacy kilku uczniów może w zasadzie wprowadzić własne zasady i stworzyć oddzielną sektę. Każde drzewo, rzeka lub góra może zostać uznana za świętą i posłużyć za świątynię. Ktoś ostatnio zauważył nawet, ze w Indiach jest więcej świątyń niż toalet.

Świątynia hinduistyczna Lakshmi Narayan w Delhi

Świątynia hinduistyczna w Udajpurze
Świątynia Kriszny w Delhi
Drzewo-świątynia w Delhi

Oczywiście nie zawsze jest tak kolorowo i tolerancyjnie. Co kilka lat zdarzają się krwawe pogromy, zwłaszcza między hindusami a muzułmanami, a niektóre grupy próbują wykorzystać różnice religijne do załatwiania własnych interesów. Wyznawcy różnych religii mieszkają często w innych dzielnicach gdzie najłatwiej mogą zachować swoją tożsamość. Jednocześnie tworzą większą skomplikowaną mozaikę. Albo jak powtarza znany polityk –pisarz Shashi Tharoor: „Indie to nie masala (jednorodna mieszanka), ale thali, gdzie poszczególne potrawy zachowują swoją odrębność, ale sładają się na jedno bogate danie”.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Upał

No dobra, już wystarczy. Już nie musi być bardziej gorąco. Wystarczy 40 stopni. Powietrze na zewnątrz jak z suszarki, a w środku, w domu - bez klimatyzcji - jak w saunie.  A wszyscy mówią, że to dopiero początek, luzik. Wiatrak osusza skórę ale i tak trzy razy prysznic w ciągu dnia to konieczność. Psy rozkopują ziemię i przyklejają się do niej byleby nie leżeć na betonie.  Gdy wchodzę do sklepów zatrzymuję się przy lodówkach na dłużej. Jak odkręcę wodę na tarasie żeby przepłynęła strumykiem i odświeżyła klimat zlatują się ptaki żeby się napić, wiewiórki też są zainteresowane. Wszelkie działania lepiej wykonywać powoli, zużywając jak najmniej energii. Pomysły wypalają się zanim się zrealizują. Przestałam malować i gotować. Wieczorem gdy jest trochę przyjemniej na zewnątrz, ruszają do roboty...komary, głodne małe bestie. W mieszkaniu ściany oddają wtedy ciepło z całego dnia - czyli nie jest jednak tak przyjemnie. Nic się nie chce... nawet pisać na bloga:-)

czwartek, 11 kwietnia 2013

Ulica galerii

Mieliśmy ostatnio próbkę tego jak wygląda rynek sztuki współczesnej w Delhi. Trafiliśmy do zagłębia galerii w Lado Sarai. Zwykła niegdyś ulica, niemal prowincjonalna, zamieniła się w ciągu kilku lat w małe centrum życia artystycznego z galeriami ciągnącymi się na przestrzeni kilkudziesięciu metrów drzwi w drzwi.  W jednym dniu w miesiącu wszystkie jednocześnie organizują wernisaże. Pojechaliśmy zobaczyć więc jak to wygląda, co jest wystawiane, kto przychodzi. Zaskoczył nas na początek sznur samochodów i tłum ludzi w tej odległej od centrum dzielnicy. Widać, że to sprytnie pomyślane przedsięwzięcie - jednoczesne otwarcie wielu wystaw  - cieszy się dużym zainteresowaniem. Daliśmy się więc "ponieść fali" płynącej od jednej galerii do drugiej. Ekspozycje różne w tematach i użytych mediach nie odbiegają za bardzo od tego, co można zobaczyć w Europie ale też nie wyróżniają się czymś szczególnym, co byłoby charakterystyczne dla twórców z Azji. Niewiele było prac mulitimedialnych. Przewijały się odniesienia do urbanistycznej przestrzeni. Poziom wystaw był różny. Wernisaże były zorganizowane profesjonalnie ale też na indyjskim luzie i powoli zamieniały się w towarzyskie spotkania ewidentnie stałych bywalców:-) Pytaliśmy w różnych galeriach kto jest ich klientami - przede wszystkim Hindusi - to rosnący rynek bogatych kolekcjonerów na razie kupujących głównie uznane nazwiska w indyjskiej sztuce.
Co za dużo to nie zawsze zdrowo:-) więc trzeba się było pilnować, bo katering był na kuszącym poziomie:-)







poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Dhal i chapati - chleb powszedni

Jednym z najpopularniejszych wręcz niezbędnych dań w północnoindyjskim posiłku jest Dhal - czyli potrawa z rozmaitych strączkowych - proste, zdrowe i tanie źródło białka dla licznych tu wegetarian. Do tego chapati czyli indyjski chlebek - najprostszy z wielu rodzajów codziennie przygotowywanych chlebków - roti. Bardzo łatwo przyrządzić je w Polsce.

Dhal wg Shivani

W garnku - najlepiej ciśnieniowym - gotujemy w półtorej szklanki wody (jeśli w zwykłym garnku to więcej) garść strączkowych (w Indiach jest ogromny wybór rodzajów) można użyć czerwonej soczewicy, fasolki mung bez skórki w połówkach lub groch żółty w połówkach – ze szczyptą kurkumy i soli. Gotujemy do miękkości aż ziarna zaczną się rozpadać. W ciśnieniowym garnku to do drugiego syknięcia, w zwykłym w zależności od rodzaju strączkowych sprawdzamy i ewentualnie dolewamy wody jeśli wyparuje.

Średnią cebulę kroimy w drobną kostkę, czosnek (2 - 4 ząbki) siekamy cienko,  1 zielone chilli w cieniutkie plasterki, świeży imbir (2,5 cm)ścieramy na tarce.
Drobno kroimy jeden pomidor i grubo siekamy garść liści kolendry
Rozgrzewamy olej w woku lub garnku o grubym dnie, wsypujemy szczyptę nasion kuminu, gdy trochę się zezłoci dodajemy cebulę, czosnek, imbir, chili – smażymy kilka minut aż cebula zmięknie. Dodajemy, poł lyżeczki garam masali, chili, sproszkowanej kolendry, szczyptę sproszkowanego imbiru. Dajemy szczyptę soli, pomidora – smażymy mieszając aż pomidor zmięknie. Wlewamy ugotowane strączkowe wraz z wodą w której się gotowało i dusimy chwilę. Dodajemy wg upodobania śmietanę Mieszamy i posypujemy świeżą kolendrą. Podajemy z ryżem i chapati.



Chapati
Składniki: mąka razowa pszenna, woda

Wsypujemy do miski lub na duży talerz ilość mąki zależną od tego ile sztuk chapati chcemy przygotować. Hinduski robią to na wyczucie i na wyczucie też dodają wody ugniatając aby masa zrobiła się miękka i jednolita. Formujemy wałek z wyrobionego ciasta i dzielimy na równe części, które obracamy w dłoniach tak by powstały kulki.
Bierzemy po kolei kulki ciasta i rozwałkowujemy na posypanej mąką powierzchni tak by wyszły z tego równe cienkie placki.


Rozgrzewamy mocno tawę lub patelnię o grubym dnie i kładziemy każdy placek po kolei na króciutko po kilka sekund na każdej stronie, obracamy gdy powierzchnia zetnie się i pokryje małymi bąbelkami. Nie wolno trzymać za długo bo zrobi się całkiem suchy. Zdejmujemy placek z tawy lub patelni i kładziemy bezpośrednio na palniku na ogniu (dla tych którzy mają kuchenki gazowe) aż zrobi się balonik - chapati rozdwoi się i wypełni powietrzem. Obracamy na drugą stronę szybko i z powrotem żeby powierzchnia chapati gdzie niegdzie przypaliła się lekko – (charakterystyczne ciemne plamki).

Gotowe chapati odkładamy na talerz przykrywając folią aluminiową. Można wcześniej posmarować odrobiną masła niektóre z nich. Podajemy ciepłe najlepiej od razu.

Delhi metro

W Indiach może nie wszystko działa sprawnie, sporo nie działa w ogóle, reszta jak wielka prowizorka. Ale ta zasada nie dotyczy delhijskiego metra!






















W zeszłym roku mineło 10 lat od momentu uruchomienia pierwszych połączeń,  odkąd metro zaczęło zmieniać krajobraz miasta, sposoby podróżowania i nawet zachowania Indusów. Tabliczki na dworcach ostrzegają żeby nie pluć na ziemię, glos z megafonów poucza, żeby przy wsiadaniu najpierw wypuścic tych którzy są w środku i się nie pchać, różowe banery wskazują przedziały zarezerwowane tylko dla kobiet, policja pilnuje aby nie wnosić bomb ani nawet alkoholu. I to ciągle działa!


Jako jedno z niewielu wciąż miejsc w Indiach, metro jest nowoczesne, czyste, sprawnie zarządzane, punktualne i stosunkowo niedrogie. Cena za przejazd uzależniona jest od długości trasy – najtańsze bilety zaczynają się od 8 rupii (50 groszy) i dochodzą do 40 rupii (2,5 zl). Metro przewozi codziennie ponad 2 miliony pasażerów, więc czasem jest naprawdę tłoczno i nieprzyjemnie, ale całościowa ocena wypada pozytywnie.


Historia delhijskiego metra to przykład, że w Indiach jednak dużo się udaje! Budowa metra zaczęła się w 1998 r. I już w 2002 roku owarto pierwsze połączenie! Nie wiem czy warto przypominać, że budowa metra w Warszawie zaczęła się w 1983r., pierwsze połcznie otwarto dopiero w 1995, a całą linię ukończono w 2008 r. po 25 latach pracy! Przy tym metro w Delhi ma obecnie 6 linii (Warszawa 1+ 1 w budowie), 192 kilometry (Warszawa – 23 km), 142 stacje (W- 21). 


























Co ważne jednak, większoć linii i stacji w Delhi, podobnie jak w wielu miastach azjatyckich zbudowana jest nie pod ziemią ale wzniesione ponad drogami na betonowych palach (może to pomysł też dla Polski?).


Delhijskie metro cały czas się rozbudowuje i jeśli kolejne fazy zostaną zrealizowane zgodnie z planem, w 2021 r. będzie liczyło już ponad 400 km linii kolejowych! Sukces Delhi skłonił też inne miasta do budowy własnego metra. Dopiero co pierwsze połączenia otwarto w Mumbaju, zaawansowane prace są w Kalkucie i Chenai, a łącznie 12 miast z populacją ponad 2 miliony mieszkańców rozpoczyna prace!

wyjątkowo mało ludzi bo zdjęcie zrobione w święto narodowe rano

niedziela, 7 kwietnia 2013

Dlaczego Indie fascynują?

W pierwszych tygodniach pobytu w Indiach poznałem ciekawego Francuza. Na wesołej imprezie mieszkających tu ekspatów – prawdziwej wieży Babel – pośród Brazylijczyków, Afgańczyków, Belgów, Polaków, Indusów i innych, zagadaliśmy się na wiele godzin przegapiając serwowane pieczone szaszłyki i tracąc okazje na nowe znajomości. Gilles mieszka w Indiach od ponad 18 lat. Tańczy, reżyseruje, uczy, medytuje, organizuje spektakle. Nie chce już wracać do Francji i Indie wybrał jako nowy dom. Rozmawialiśmy o tym co nas ciągnie do Indii. – „Ten kraj nie daje się pojąć i nie da ci spokoju. Jednego dnia wydaje ci się, że coś już zrozumiałeś. Drugiego wydarzy się coś co rozwali w pył całą tą wiedzę. I będziesz musiał zaczynać od nowa”.

Gilles tańczący na tle Świątyni Lotosu w Delhi, 2013
Od kilku miesięcy chodzę regularnie do najbliższego osiedlowego sklepiku po mleko, jajka, herbatę czy wodę. Ciągle jednak nie udało mi się zdobyć zaufania właściciela, żeby odpowiadał mi choćby na „dzień dobry” czy zaangażował w dłuższą rozmowę. Jego obojętna twarz nie zdradza żadnych emocji i wprowadza we mnie niepokój bycia „obcym”. Sto metrów dalej jest sklep – U Ramesha. Starszy pan zawsze wita mnie uśmiechem i sprawdza moje postępy w hindi, cierpliwie powtarzając poszczególne zwroty. Jest cudowny.
Jeśli ktoś przyjedzie do Indii i będzie zwracał uwagę na tylko takie miejsca jak pierwszy sklep – wyjedzie zdegustowany i zawiedziony. Jeśli ktoś będzie widział tylko te drugie – zachwycony i zakochany. Ale jak ktoś będzie starał się dostrzec je wszystkie – może zwariować. Albo z czasem wypracować jakiś bardziej pełny obraz Indii, które jednak ciągle nie dadzą się jednoznacznie zaszufladkować. To wymykajace się coś, ta niemożność generalizacji, ta różnorodność niedająca się uprościć, te ciągłe zmiany akcji – to chyba najbardziej fascynuje.

Albo jeszcze inaczej. Wczoraj w nocy przed jednym z klubów spotykamy troje młodych, sympatycznych Indusów. Jeden z nich, już dość dobrze pijany, w przypływie szczerości wykrzykuje mi do ucha praktyczne rady podróżowania po Indiach, ostrzega przed skorumpowaną policją, przed naciągaczami i oszukującymi riksiarzami. „Uważaj – zdradza mi główną tajemnicę – nie można ufać Indusom! Wszyscy jak widzą obcokrajowca to chcą wyciągnąć tylko jego kasę, zrobić w konia, oszukać. Ja jestem inny – zastrzega – ale wszyscy Indusi to kłamcy!”. Rozstajemy się serdecznie a ja zostaję z tą wiedzą nieco zakłopotany. Czuję się trochę jak strożytni Grecy, próbujący rozwikłać paradoks Epimenidesa. Ten grecki filozof pochodzący z Krety miał zasłynąć stwiedzenim, że „Kreteńczycy zawsze  kłamią”. Mówił więc prawdę, czy kłamał? W co wierzyć? Incredible India!

piątek, 5 kwietnia 2013

Plan filmowy - Bollywood wzywa

Tym razem kariery w Bollywood nie zrobimy:-) Za późno zgłosiliśmy się do udziału jako statyści w filmie "Bhaag Milkha Bhaag" (Run Milkha Run). Odwiedziliśmy jednak plan filmowy i zobaczyliśmy jak nasi znajomi Przemek i Agata dobrze się bawią wstając i siadając na trybunach stadionu - miejsca akcji. Przy 37 stopniach w strojach z lat 50tych to praca niezbyt lekka. Poza sławą i przyszłą karierą w Bollywood to także okazja zarobić 1500 rupii za dzień. Indie to jednak kraj wielkich możliwości:-)




wtorek, 2 kwietnia 2013

Drobna awaria

W ciągu ostatnich tygodni mieliśmy okazję doświadczyć indyjskich sposobów usuwania  awarii (w tym przypadku hydraulicznych). Generalnie każda usterka rozwiązywana jest długo i wielu etapach - niekoniecznie logicznych. Gdy pojawia się problem np. od kilku tygodni leje się sąsiadom na głowę woda i sufit odpada - po długich zapowiedziach - przychodzą fachowcy.
Fachowcy indyjscy dzielą się wg moich obserwacji na:
fachowców niższego stopnia - od brudnej roboty, rozkopania ścian, skakania po dachu z farbą wodoodporną, wyrywania przy okazji gałęzi wyrastających z muru - czyli chłopcy od wszystkiego, śpiewają podczas pracy;
fachowców wyższego stopnia np. hydraulik - który pojawia się i znika, stoi i wydaje rozporządzenia niższemu stopniem, w końcu przykręci kluczową część i splendor spłynąłby na niego gdyby nie to że... nad nim stoi główny fachowiec - właściciel mieszkania - strateg, wytycza kierunki działań, zmienia koncepcje, prowadzi śledztwo, huknie czasem - generalnie nadaje akcji tempa.
Naprawa odbywa się według powtarzającego się schematu:
1 etap- spóźnienie
2 etap - poszukiwanie usterki, najpierw nie tam gdzie trzeba (bo chciałoby się taniej)
3 etap - rozwalenie ścian
4 etap - prośby o wodę do picia, szmatki, ściereczki, żarówki, talerz, miskę, śrubokręt - zupełnie oczywiste  jest, że to my mamy dostarczyć potrzebnych do pracy narzędzi;
5 etap - "niewiadomo co" - to etap, w którym właściciel znika, niższy stopniem fachowiec nie wie co robić i zaczyna coś kombinować, w końcu stoi i czeka (to może potrwać kilka godzin) wyższy stopniem fachowiec też zniknął np. po części;
6 etap - w którym widząc brak efektów i działań wypraszam fachowca z domu bo chcę cokolwiek konstruktywnego dokonać np. skorzystać z toalety:-,) Fachowiec się zgadza ale tylko jeśli dostanie znowu butelkę wody do picia;
7 etap - fachowcy wracają i coś dłubią, chodzą po domu w końcu siadają na tarasie i drzemią na stołeczkach lub na ziemi na prawym boczku;
8 etap - wraca właściciel i sprawy nabierają dynamiki np. woda tryska z przeciętych rur, odbywa się komisyjne chodzenie po domu i dachu, już bez pytań demontowane jest nasze zadaszenie, żeby wyrwać drabinę, zabierane są ściereczki, żarówki i miski;
9 etap - gdy się poddaję - niższy fachowiec siedzi na tarasie, pije herbatę (tym różni się od polskiego fachowca), je podane przeze mnie ciasteczka (w końcu cały dzień nic nie jadł) i rozmawia w hindi o deszczu chyba;
10 etap - wszyscy wyszli, a my znajdujemy poupychane na tarasie śmieci i użyte narzędzia;
11 ostatni etap - dowiadujemy się, że podczas naprawy została uszkodzona inna rura i następnego dnia historia się powtarza wg powyższego scenariusza:-)