Historyczna Brama Indii (India Gate) stoi na nabrzeżu w
Mumbaju, druga – równie majestatyczna – domyka reprezentacyjną drogę królewską
(Rajpath) naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego w Delhi. Jednak faktyczną bramą do
Indii jest Paharganj – dzielnica tanich hoteli i restauracji, położona przy
głównym dworcu kolejowym – New Delhi Railway Station.
To tutaj kieruje swoje piewsze kroki większość backpackersów
lądujących na delhijskim lotnisku, tu trafią w końcu turyści podróżujący po
Indiach, w oczekiwaniu na przesiadkę do Varanasi, Rishikeshu czy Amritsaru. To
jedno z niewielu miejsc w Delhi i pewnie w ogóle wśród wszystkich stolic
świata, gdzie ciągle można wynająć dwuosobowy pokój za 25 zl (500 rupii). Tu
można zjeść indyjskie thali lub masalę dosę za 2,5 zł (50 rupii) i zaopatrzyć
się we wszystkie pamiątki, ciuchy czy
inne potrzebne sprzęty po najlepszych cenach.
Paharganj, wyjątkowo jak na Indie, nigdy nie zamiera, choć po
godzinie 22 nieco przysypia. Jeszcze późną nocą można ciągle zjeść omleta od ulicznego
sprzedawcy czy kupić papierosy czy wodę od chłopaka trzymającego straż przy
swoim małym straganie. Ci, których żołądki przestały współpracować z indyjskim
jedzeniem, znajdą w tutejszych restauracjach banana pancakes, owsiankę,
spaghetti, lasagne, w ogóle szeroki wybór potraw izraelskich, meksykańskich czy
tajskich – znak, że Paharganj dołączył do globlnej sieci turystyki
backpakerskiej (z plecakiem). Wieczorem można wypić piwo w jednej z rastaurcji
na dachach hoteli i wymienić się doświadczeniami z Hampi, Ladakhu, albo dalej -
z Laosu, Tajlandii (itp.) z innymi odkrywcami Azji.
Liczne biura podróży i punkty informacji turystycznej pomogą
kupić bilety na autobus do Manali czy lot do Bangalore. Można tu w końcu nadać
paczkę do domu, wymienić przeczytaną książkę, sprawdzić maile, kupić lokalną
kartę SIM czy wykonać tani telefon do znajomych. Dzięki takim miejscom jak to,
podróżowanie po Indiach staje się nieco łatwiejsze.
Paharganj jest na wskroś indyjski. Wieże minaretów
przeplatają się z kopułami świątyń hinduistycznych, a lokalna ludność nie różni
się niczym od tej mieszkającej w innych częściach Delhi. Mimo to, dzielnica nie
ma najlepszej opinii wśród samych Indusów. Znajomi z klasy średniej nie
zaglądają tu jeśli nie muszą. Inni patrzą ze współczuciem, kiedy przyznaję gdzie
mieszkam.
W styczniu w tej okolicy zgwałcono 51 letnią Dunkę. Latem
zeszłego roku, w jednym z hotelowych pokoi odnaleziono ciało starszej Brytyjki.
Kilka lat temu na zatłoczonym targu wubuchła bomba zabijając kilka osób. Kronika
kryminalna miała coś lżejszego w zeszłym tygodniu – obrabowano jeden ze sklepów
jubilerskich w centrum. Jak się okazało, włamywacze dostali się do niego
podkopem z pobliskiego hotelu Prio Hariko. Przez tydzień mieszkali w pokoju na
parterze i kopali tunel, przechodząc pod oddzielajcym je sklepem z pamiątkami i
ścieżką.
Jak w całych Indiach, mieszkają tu brud i bieda. Przygotowując
się do Igrzysk Wspólnoty Narodów w 2010 r. po głównej ulicy przejechały się
buldożery poszerzając ją o kilka metrów i zostawiajac wrażenie że dopiero co
skończyła się jakaś wojna. Sterty starych warzyw, papierowe tacki, a nawet
plastikowe torby zjadają krowy, jakby tylko im zależało na utrzymaniu czystości.
Po deszczu po ulicy płynie czarna breja, obrzydliwie przelewając się przez
sandały. Miesza sie zapach aromatycznych kadzideł, smak ostrych przypraw i tępy
odór moczu.
Bieda nie jest jednak apatyczna i bierna. Czasem jest
natarczywa i przerażająca. Potrafi jak troje obdartych dzieci iść za tobą
dzisiątki metrów albo wyciągnąć ku twarzy trędowatą dłoń, nie wiadmo w geście
prośby czy groźby. Częściej jednak jest niezłomna i dumna. Jak młodzi chłopcy
sprzedający całą noc kilka papierosów i herbatę, riksiarz, który kluczy po
uliczkch nocą z nadzieją na szczęściliwy kurs za 50 rupii.
Obecność turystów i freaków z całego świata ściągnęła tu
najróżniejszych naciągaczy i oszustów. Na głównej ulicy, Main Bazaar, kręcą się
zawodowi żebracy, handlarze haszyszem, pseudowróżbici, przebierani „święci”
mędrcowie. Może dlatego, niektórzy turyści nie lubią Delhi.
Zaledwie kilkaset metrów na południe znajduje się centralny
plac Delhi – Connaught Place (znane też w skrócie jako CP), gdzie czynsze najmu
powierzchni użytkowej plasują się w pierwszej dwudziestce najdroższych na
świecie. Eksluzywne butiki i restauracje, międzynardowe sieciówki jak Starbucks
czy Pizza Hut, odmalowane na biało fasady kolonialnych budynków ustawione w
trzy równoległe kręgi otaczające centralny park z ciągle zieloną i pięknie
przyciętą trawą mają być wizytówką Delhi. Inny świat.
Co ty tu
robisz? – zapytał mnie wczoraj młody Hindus przed bankomatem w
bocznej uliczce Paharganju – idź lepiej
na CP. Tutaj jesteś pomiędzy, w połowie między Nowym a Starym Delhi, czyli
nigdzie – doradzał mi z pełną szczerością. Za małego drinka w jakimś lokalu w CP zapłaciłbym
więcej niż za nocleg na Paharganj, za nocleg w hotelu przy CP, na Paharganju
mógłbym żyć cały miesiąc.
Zawsze lubiłem Paharganj i myślałem, że to są te prawdziwe
Indie. Oczywiście, prawdziwe są obie wersje. I wydaje się że to Paharganj
odchodzi do przeszłosci, a przyszłość będzie wyglądać tak jak CP. Póki co, w
sensie ekonomiczno-społecznym Indie są właśnie „pomiędzy”. Ale... to jeszcze
trochę potrwa. Warto więc jeszcze skorzystać i przejść przez tę bramę Indii.