W przyszłym tygodniu rozpoczyna się największe ćwiczenie
demokratyczne świata. W poniedziałek, 7 kwietnia pierwsi spośród 814 milionów Indusów
uprawnonych do głosowania ruszą do urn żeby wybrać 543 przedstawicieli do
niższej izby parlamentu Lok Sabha i zadecydować, kto będzie nimi rządził przez
następne 5 lat. Tylko liczba młodych wyborców, którzy mogą zagłosować po raz
pierwszy przekracza 120 milionów. Dla porównania, druga największa demokracja –
USA – ma nieco ponad 300 milionów obywateli i pewnie nieco ponad 200 milionów
wyborców. Wybory do Parlamentu Europejskiego, przewidziane na 25 maja, obejmują
tylko nieco ponad 500 milionów osób.
Zorganizowanie prawidłowego głosowania dla takiej masy ludzi
jest samo w sobie nie lada wyzwaniem. Dlatego wybory w Indiach potrwają ponad
miesiąc i odbędą się w 9 turach w
różnych częściach kraju. Ostatni dzień głosowania przypada 12 maja, a
ostateczne wyniki będą znane cztery dni później. Przygotowanych jest około 930,000
lokali wyborczych i 1,8 miliona elektronicznych urządzeń do głosowania (EVS)
wykorzystywanych w Indiach zamiast tradycyjnej papierowej karty do głosowania. Organizacja wyborów ma kosztować około 35
miliardów rupii (ok. 600 mln dolarów), a partie polityczne planują wydać na
kampanie 5 miliardów dolarów.
Nie dziwi więc, że kraj ogarnęła gorączka wyborcza. Wszystkie
programy telewizyjne i gazety skupiaja się tylko na tym temacie oferując oddzielne
cykle pod specjalnymi tytułami: „Festiwal demokracji”, „Taniec demokracji”,
„Głos miliarda” itp. Politycy przemierzają kraj na kolejne wiece wyborcze, a
tysiące aktywistów i wolontariuszy rozgłasza przesłanie swoich przywódców na
lokalnych spotkaniach z wyborcami.
Organizacje pozarządowe organizują koncerty, akcje i kampanie mające
przekonać Indusów, że ich głos ma znaczenie.
Sama jakość kampanii wyborczej nie rózni się zbytnio od tej
znanej w Polsce. Politycy koncentrują się raczej na wymianie personalnych
ciosów, obrzucaniu błotem, rzucaniu ogólnych haseł, a nie tłumaczeniu własnych
programów. Kongres Narodowy straszy powrotem do religijnych pogromów jeśli władze
przejmie nacjonalistyczna BJP. BJP obwinia z kolei Kongres o wpędzenie Indii w
kryzys gospodarczy. Partia Zwykłego Czlowieka, AAP, oskarża i Kongres i BJP o
korupcję i promowanie „kapitalizmu kolesi”. Inne partie zarzucaja AAP brak
doświadcznia i tani populizm.
To mają być przełomowe wybory, ale bardzo trudno przewidzieć
jakie przyniosą wyniki. Na razie na czele wyścigu do fotelu Premiera Indii prowadzi
Narendra Modi, premier stanu Gujarat i lider BJP, ale do 12 maja dużo się może
jeszcze wydarzyć. Zresztą w kraju tak ogromnym i zróżnicownym jak Indie rzadko
kiedy prognozy wyborcze się sprawdzały i zawsze możliwa jest jakaś
niespodzianka. Jedno jest pewne: to będą nie tylko największe, ale i najciekawsze
wybory w historii.
|
akcja promująca udział w wyborach |
|
lokalny wiec Aam Admi Party - Parti Zwykłego Człowieka |
|
zwolennik AAP |
|
Prawdopodobnie następny premier Indii - Narendra Modi - patrzy z większości przystanków autobusowych |