Zanim dziś wszystko przycichło przed jutrzejszymi wyborami w
Delhi, wczoraj kampania wyborcza w stolicy osiągnęła apogeum. Udało się wieć
bez specjalnych poszukiwań załapać na dwa marsze wyborcze – Kongresu Narodowego
i Partii Zwykłego Człowieka (AAP). Jak to w Indiach – musiało być głośno, musiało
być wybuchowo, kolorowo i pełno kwiatów. Nie ma przesady w tym, że kampania
jest dla wielu kolejną okazją do zabawy i festiwalu. Trzeba być zauważonym i
trzeba się wyróżniać. Nieźli w tym byli zwłaszcza aktywiści najmłodszej partii
AAP. W dzikim tłumie kręcą się też różni dziwacy. Jeden poczuł tak nagłą potrzebę
zadzwonienia do kogoś z mojego telefonu, że złapałem jego rękę w ostatniej
chwili w mojej kieszeni...
Finał kampanii zbiegł się w czasie z ostatnim dniem
festiwalu religijnego Navratri, więc pod wieczór miejsce polityków dość płynnie
zajęli bogowie objeżdżający miasto na ruchomych platformach. W jednym pochodzie na cześć bogini Kali można
było okazać swoje oddanie przebijając sobie usta długim szpikulcem. I chyba tylko
bogini Kali zawdzięczam, że chłopaki w końcu mnie wypuścili bez poddawania
rytuałowi. Szalony dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz