niedziela, 14 października 2012

Indyjskie dylematy


Jednym z pierwszych doświadczeń jakie przeżywa każdy kto przyjeżdża do Indii (dla niektórych jest to zbyt trudne i więcej tu nie przyjadą) jest doświadczenie biedy. Nie jest to jakaś polska bieda – schowana w domach i oznaczająca gorsze posiłki i tańsze zabawki. Nie jest to nawet bieda afrykańska – przygnębiająca, ale nie przerażająca. W Indiach bieda jest skrajna i powszechna i wszechobecna.

Tutaj mieszka więcej ludzi w skrajnym ubóstwie (według Banku Światowego to poniżej 1,25$ dziennie) niż w całej Afryce Subsaharyjskiej. Według opublikowanego w zeszłym tygodniu Globalnego Indeksu Głodu – Indie zajęły 65 miejsce na 79 państw. To znaczy że tylko w czternastu krajach świata problem jest poważniejszy. Aż 43,5% indyjskich dzieci w wieku do 5 lat jest niedożywionych (62 miliony). 25% wszystkich cierpiących z powodu głodu na świecie mieszka w Indiach.  Nie sposób tego nie zauważyć ani przed tym uciec. 

Bieda nie chowa się w domach, bo ich nie ma. Bieda mieszka na ulicy – w centrach miast, na skrzyżowaniach, pod mostami, za rogiem. Bieda często nie ma ręki albo nogi, ma zdeformowane ciało i smutne, błagające oczy. Bieda jest jednocześnie aktywna i nie pozwoli Ci o sobie zapomnieć. Znajdzie cię na ulicy, w taksówce, w sklepie czy restauracji. Bieda wywołuje poczucie winy.

Kiedy leże w wygodnym łóżku w swoim mieszkaniu w dobrej dzielnicy Delhi myślę jakim jestem szczęściarzem. Jednocześnie pojawiają się wątpliwości dlaczego jestem akurat tu a nie na ulicy pośród setek tysięcy bezdomnych lub w slumsach z milionami lepiej od nich "sytuowanych”. Idąc ulicą omijam chodnik zajęty przez bezdomnych, odtrącam ręce wyciągnięte przez kobiety, uciekam wzrokiem przed spojrzeniem dzieci. Przyłapany w autorikszy na skrzyżowaniu powtarzam w myślach znany rachunek: dać kilka rupii czy właśnie nie; czy ulegając prośbom opłacam im jedzenie czy właśnie skazuje na trwanie w tym miejscu całe życie, czy bardziej pomagam czy szkodzę, w i w końcu na ile takich skrzyżowań, na ile osób, na ile wyciągniętych rak starczy mi pieniędzy, i jak zdecydować na których? 

Anuj – młody hindus z bogatej rodziny opowiada mi, że żebractwo to dobrze zorganizowana profesja którą zarządzają związki zawodowe i rożne mafie, a pieniądze rzadko trafiają do tych których spotykasz na ulicy. Każdy kto widział  film „Slumdog-milioner z ulicy” może wyobrazić sobie jak to wygląda. „Ja nigdy nie daję pieniędzy na ulicy – opowiada – zamiast tego od czasu do czasu moja rodzina zawozi dary i pieniądze do zaufanych organizacji”.

Kiedy patrzę za okno na robotników burzących stary dom ogromnymi młotami, zarówno mężczyzn jak kobiety, czuję jednocześnie współczucie i podziw. Słowa mojego sąsiada działają choć trochę uspokajająco – „w Indiach poprawia się także robotnikom - kiedyś mogłem mieć pracownika za 1 dolara dziennie – dziś muszę płacić 3 dolary (9 PLN)”. Jadąc rikszą czuję dyskomfort targując się z rikszarzem o dziesięć rupii. Z jednej strony znam ceny i nie chce dać się naciągnąć, z drugiej myślę że powinienem zapłacić więcej. Czasem chciałbym w tajemnicy zostawić rikszarzowi 1000 rupii, żeby choć raz mógł wydać na coś innego niż na przeżycie. 

W Indiach nawet zabicie owada może przyprawić o dylematy moralne. Z jednej strony powszechny wegetarianizm i ogólna świadomość reinkarnacji sugerują większą wstrzemięźliwość w stosowaniu przemocy. Z drugiej strony, insekty są tak uciążliwe i paskudne a komary przenoszą niebezpieczną malarię i dengę, ze odruchowo wymierzasz najwyższy wymiar kary. 

Przydałaby się jakaś grubsza skóra – na te komary i biedę. Oczywiście ubogie i smutne Indie to tylko część obrazka. Indie są wielowymiarowe. A w zasadzie jest wiele Indii. Są też bardzo bogate i radosne. Te różne Indie przeplatają się i jakoś uzupełniają. Bose, brudne dzieci przeciskają się na skrzyżowaniu między wypolerowanymi BMW i nowiutkimi SUVami. Kiedy trafiamy do lepszej restauracji dla wyższych klas, stać nas może na jedno małe piwo (22 PLN) lub colę (10PLN) i sami czujemy się jak z biedniejszego świata. Nad mężczyzną który śpi na ulicy a jego dniówka, przy odrobinie szczęścia może wynosić 300 rupii wisi wielki billboard zapraszający na weekend do luksusowego hotelu za ”jedyne 25 000 rupii”. Zastanawiam się patrząc na to ogłoszenie, czy ci którzy je projektowali nie mieli poczucia winy? I to jakoś pomaga mi zagłuszyć własne sumienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz